Urodziny Diety Misji Możliwej. Dlaczego świętuję tortem bezowym?
Dziś są „diety misji możliwej” urodziny… mimo złej pamięci wiem.
Jestem dumna z istnienia na rynku mojej firmy wcale nie ze względów finansowych (choć te też są pewnie jakimś powodem do dumy). Ja jestem dumna z zupełnie innego powodu. Z rzeszy zadowolonych ludzi, którzy zdecydowali się na którymś etapie życia dołączyć do teamu osób realizujących idee budowania zdrowych nawyków nawyków żywieniowych właśnie ze mną. To nie jest łatwa droga. Ilość ludzi, kobiet, mężczyzn, rodzin, dzieci, młodzieży którzy przeszli przez drzwi mojego gabinetu i ze mną zdecydowali się urzeczywistniać swoje marzenia przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Zrobili to lub robią dalej, ciągle dołączają nowi nie zważając na przeciwności losu. Cały czas jedziemy do przodu na tym, co jeszcze kilka lat temu było tylko pomysłem?
Ja od zawsze wiedziałam, że chcę pomagać ludziom. 10 lat temu gdy zaczynałam pracę w roli dietetyka „Naturalnego Domku” zasiałam ziarenko. Wiedziałam, że pewnego dnia będę siedzieć we własnym gabinecie i od tamtego momentu zaczęłam wprowadzać w życie ten plan. Nie było łatwo. Studia, jedne, drugie, trzecie, tysiące kursów i szkoleń. A w międzyczasie praca na etacie.Przez tyle długich lat uczyłam się by móc być pewną, że ta wiedza, którą będę przekazywać ludziom nie będzie wyssana z palca, ale poparta naukowymi badaniami. Zależało mi na tym. Nauka stanowi ważny element mojego życia, w końcu chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo ludzi. Nie mogłam sobie pozwolić na ślizganie się po teoriach spiskowych wyssanych z palca. Ja chciałam mieć wiedzę ugruntowaną, to dlatego przez tyle długich lat uczęszczałam na liczne szkolenia. Nauka to jednak nie wszystko. By mieć środki finansowe potrzebne do zdobywania wiedzy pracowałam przez wiele lat na etacie, w korporacji. Było mi wygodnie, było mi dobrze, nie było właściwie powodu dla którego miałabym tę pracę zostawić. Porad dietetycznych udzielałam jedynie znajomym i właściwie nie przyznawałam się, że jestem dietetykiem. Aż pewnego dnia ziarenko zaczęło kiełkować. Gdy przebiło się przez warstwę mojej wygody odezwało się do mnie głośno i zapytało: Aga, zachowujesz się jakbyś miała żyć wiecznie. Pamiętasz? Chciałaś pomagać ludziom? Czego jeszcze potrzebujesz, ilu lat, by ten projekt wdrażać w życie? Mój wewnętrzny głos sprawił, że nie mogłam już przestać myśleć o niczym innym. Wiedziałam, że nie ma już na co czekać. Życie jest takie krótkie. Najwyższy czas brać się za realizowane własnych marzeń. To nie była droga usłana różami. Za każdym razem słyszałam kontrę, wszędzie czaił się strach: „tylu dietetyków jest na rynku, kto do Ciebie przyjdzie itd.”.
Długo szukałam swojego miejsca. Błądziłam. Miałam pomysł by znowu się u kogoś zatrudnić, jednak to byłby krok wstecz, a tego nie chciałam. Marzyłam o tym by pracować na własny rachunek, zgodnie ze swoją misją życiową. Nie chciałam by ktoś mi mówił co mam robić. Wiedziałam też, że moje metody pracy znacznie różnią się od większości dietetyków. Ja chciałam ludziom dawać coś znacznie więcej niż oferował typowy rynek usług dietetycznych. Nie zapomnę setek godzin spędzonych na oglądaniu konkurencji, nie zapomnę nieprzespanych nocy, obaw, strachu, paraliżu, o chęci wycofania się z tego wszystkiego nie wspomnę. Było jednak we mnie coś, co nie pozwalało mi zwątpić, poddać się. To ziarenko i ludzie, niewielkie grono bliskich wierzyło, że to co chcę rozpocząć musi się udać, ponieważ to ma prawdziwa wartość, pracuję autentycznie, całym swoim sercem i absolutnie nie chodzi tu o zarabianie pieniędzy. Ja jednak jako człowiek bardzo odpowiedzialny bałam się tego: miałam zostawić ciepłą dobrze płatną posadkę i pójść w co? W coś co nazywam jedynie swoim wyobrażeniem? Mimo wszystko poszłam, trochę na hurra. I dziś jak patrzę na to z perspektywy czasu łza szczęścia kręci się w oku. Ponieważ kiedyś marzyłam by być w tym miejscu, w którym jestem dziś. A teraz marzę o kolejnych i wiem, że marzenia się po prostu spełnia samemu.
Gdy przeprowadzaliśmy się do Marek pamietam jak się zastanawiałam czy mam szansę tu rozwinąć gabinet, konkurencji przecież nie brakuje. Gdy szukaliśmy mieszkania w gruzach jeszcze nie wykończonego osiedla oczyma wyobraźni zobaczyłam swój gabinet. Poczułam, że on będzie w tym miejscu, to dlatego wybrałam to mieszkanie. Zanim zdecydowałam się go urządzić minęło trochę czasu. Decyzja o założeniu firmy przyszła do mnie nagle. Pamiętam, że to był słoneczny piękny majowy dzień. Wiedziałam jedno, aby zrobić krok do przodu muszę zrobić cokolwiek na serio, wykonać ruch. Nie wiem dlaczego akurat wtedy 5 maja zdecydowałam się na wykonanie tego telefonu do księgowej. To była krótka rozmowa, mówiłam szybko i stanowczo, właściwie byłam zdecydowana. 8 maja, dokładnie trzy lata temu podpisałam stosowne dokumenty. Gdy wychodziłam z Urzędu w głowie wciąż słyszałam głos: „coś Ty najlepszego zrobiła kobieto. Teraz bierz się do solidnej roboty". A że ja się pracy nie boję, no to się zabrałam. Od rana do póznego popołudnia na etacie, a po godzinach w gabinecie. Właściwie non stop przez pierwsze pół roku byłam w pracy. Zanim zdecydowałam się zostawic korporację minęło kilka miesięcy. Potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa, jakiegokolwiek znaku, że dam radę. Ten znak przyszedł szybciej niż myslałam. Coraz więcej telefonów, coraz więcej zadowolnych ludzi.
Specjaliści od biznesu mówią, że nazwa firmy i logo nie mają znaczenia, żeby z tym poczekać. Dla mnie jednak to było ważne. Pamiętam jak szukałam nazwy pytając wszystkich wokół o pomysły. Propozycje były różne: najwięcej nazw z imieniem, nazwą zawodu lub owocem lub warzywem czyli czymś co kojarzy się z pracą dietetyka. Dzień i noc myślałam o nazwie, która miałaby oddawać to czym ja właściwie będę się zajmować. Wiedziałam, że obszar mojej pracy będzie znacznie wychodził poza żywienie. Ja nie jestem zwykłym dietetykiem i to co chciałam oferować moim podopiecznym to nie było tylko zwykłe poradnictwo, to zupełnie inny punkt widzenia, to idea według której będą mogli żyć, to misja. Misja! To jest to! Moja misja, ale też każdego kto decyduje się zdrowo żyć. Misja możliwa do realizacji, nie wyimaginowana z kosmosu. Prawdziwa ludzka, realna. Wiedziałam, że chcę tym wątpiącym, niewierzącym, tym którzy mówią że nie potrafią, że to niemożliwe dać nadzieję, pozwolić im uwierzyć, sprawić, że ich marzenia staną się rzeczywistością, staną się możliwe. Tak powstała Dieta Misja Możliwa. Nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości, że to jest ta nazwa, która oddaje sens mojej pracy. Logo było zmieniane dwa razy, póki co została głowa. Dlaczego wybrałam głowę, a nie warzywo, owoc czy coś co wskazuje na zdrowe odżywianie? Bo zdrowe odżywianie według mnie zaczyna się w głowie i to nad nią głównie pracujemy. Tym się zajmuję na co dzień. Zmianą myślenia, podejścia do odżywiania, do siebie, do swojego ciała.
Początkowo wynajmowałam gabinet w Klinice w Markach, a później odważyłam się na ten krok i przeniosłam gabinet do domu. Ten pomysł był negowany przez wielu, mówili, że nie mam szans, że nikt nie przyjdzie i faktycznie początki były trudne ponieważ większość zainteresowanych osób była z Warszawy i absolutnie nie chcieli dojeżdżać do Marek. A teraz? Teraz dojeżdżają nawet 100 km i nie stanowi to dla nich problemu. Zapraszam do siebie i odnoszę wrażenie, że czujemy się tu dobrze. Nikt nam nie każe wychodzić o 20, siedzimy jeśli trzeba do późnej nocy i rozmawiamy na tematy naprawdę ważne. Ja wsiąkłam w to miejsce. Jest to całe moje życie i kocham to. Gdyby ktoś mi kilka lat temu powiedział, że będę obchodziła trzecie urodziny z tortem bezowym, absolutnie niedietetycznym, spokojna, dumna, szczęśliwa to bym nie uwierzyła. Mam ochotę poczęstować Was wszystkich tym tortem. Tych gubiących kilogramy szczególnie. Nie dlatego, że Wy lubicie bardziej słodycze tylko dlatego, że wszyscy tu jesteśmy równi, wszyscy lubimy słodycze i jedziemy na tym samym wózku. Ten tort to pewien symbol równości ponieważ wyznaję zasadę, że wolno zjeść nam wszystkim wszystko. Mnie dietetykowi i Tobie odchudzającemu się również. W idei, którą promuję nie ma bowiem zakazów, a jedynie praca nad sobą. Mamy przestrzeń, mamy zgodę, mamy prawo zjeść kawałek bezy! Wszystko jest dla ludzi i wolno nam robić absolutnie wszystko. I ta wolność sprawia, że potrafimy siebie posłuchać i odmówić jeśli potrzebujemy. Umiemy wybrać. Mamy wspólną misję, którą realizujemy w swoim życiu: staramy się jeść zdrowo nie tracąc przy tym siebie. Chcemy być zdrowi fizycznie i psychicznie i rozumiemy jak to połączyć by wilk był syty i owca cała. To jest piękne.
Stworzyłam ten projekt z myślą o ludziach do których ja też należę. Wiem, że wszyscy tu jesteśmy zespołem i to ludzie, którzy są ze mną budują tę firmę. To dzięki nim wstaje rano i chce mi się żyć, rozwijać, wymyślać wciąż nowe projekty. Dzięki temu, że każdy jest wyjątkowy, nazywając siebie nierzadko „trudnym przypadkiem” DIETA MISJA MOŻLIWA ma szansę się rozwijać. Dziękuję , że jesteście tacy, a nie inni. To dlatego w czasie kornawirusa zdecydowałam się na pracę online, która obecnie stanowi już 1/3 liczby osób które średnio przyjmuję stacjonarnie. Mam jeszcze mnóstwo nowych planów, zapisanych gdzieś na kartkach i w sercu. Gdy patrzę na te swoje zapiski sprzed kilku lat cieszę się, że mam odwagę realizować te projekty. Widzę w tym ogromną wartość. Pracuję z rodzinami, pracuję indywidualnie głównie coachingowo i uwielbiam te pracę. Nie wiem co jeszcze przede mną, wiem natomiast jedno nie zamierzam zwalniać, poddawać się. Życie mam jedno, a w ciągu ostatnich dni zrozumiałam jak bardzo kruche i ulotne. Odnalazłam swoją Misję i zamierzam ją odważnie realizować. To nie znaczy, że będzie łatwo i kolorowo, czasem jestem pod wozem. Noszę w sobie jednak tę piękną myśl, to ziarenko z której wyrosła piękna roślina o nazwie Dieta Misja Możliwa: Aga, rób to co robisz, bo to ma prawdziwy sens. Dawanie ludziom wiary, przypominanie im, że potrafią, pokazywanie nowej perspektywy, zarażanie pozytywną energią, zachęcanie do realizowania własnych marzeń to wszystko sprawia, że moja praca ma sens.
Dziękuję. Dziękuję, że jesteście.
Z pozdroweiniami
Wdzięczna Aga